Kryzys w życiu i związku, dłużej tak nie mogę

Witaj na naszym forum. Zacznij od tego miejsca, przedstaw się, anpisz skąd jesteś i jak wygląda twoja nerwica - jak długo trwa i co ci w niej najbardziej doskwiera.
miri029
Posty: 1
Rejestracja: 25 lip 2021, 2:58

Kryzys w życiu i związku, dłużej tak nie mogę

Post autor: miri029 »

Cześć. Mam 29 lat, kilka lat temu przeszłam epizod depresyjno-lękowy mieszany, byłam rok czasu na lekach antydepresyjnych. Zdecydowałam się tutaj napisać, bo czuję powtórkę z rozrywki i potrzebuję wsparcia... Cały kryzys jest głęboko związany z moim aktualnym kryzysem małżeńskim, jestem mężatką od 9 miesięcy, od 3 lat w związku. Obecnie przebywam z mężem za granicą i nie jest to Europa. Nie mam na ten moment tutaj pracy, nie mogę więc korzystać ze służby zdrowia i pójść do lekarza. Chciałabym opisać to co się ze mną obecnie dzieje i co dzieje się z moim związkiem... Pewnie będzie to przydługie, mam nadzieję, że ktokolwiek jednak się do mnie odezwie...
Oboje z mężem jesteśmy DDA (ja przeszłam swoją ok. 3 letnią terapię, czuję jednak, że potrzebuję do niej wrócić, natomiast mój mąż nigdy nie był na żadnej terapii). Pierwszy rok naszego związku oceniam bardzo dobrze, był spokojny i zgodny. Po tym czasie zaczęły pojawiać się coraz częstsze kłótnie. Z czasem stawały się coraz bardziej wybuchowe (obustronne podnoszenie głosu, mój płacz), mimo to jakoś godziliśmy się i funkcjonowaliśmy normalnie, czując się ze sobą szczęśliwi i bardzo się kochając. Wzięliśmy ślub, bo potrzebowaliśmy swego rodzaju bezpieczeństwa, zaangażowania i poziomu związania ze sobą, mieliśmy też wspólną wizję przyszłości. Zdecydowaliśmy się tak jak wspomniałam na wyjazd za granicę, pomimo stosunkowo dobrej sytuacji życiowej/materialnej, którą mamy w Polsce. Od początku byłam sceptycznie nastawiona do wyjazdu, jednak widząc jak bardzo pragnie tego mój mąż, przychyliłam się do tej decyzji. Uzgodniliśmy, że wspólną motywacją do wyjazdu była chęć „zmiany klimatu”, podszkolenia języka angielskiego, poznania nowej kultury. Jeszcze przed wyjazdem uzgadnialiśmy dokładnie warunki, na jakich ma się on odbywać m.in. jeżeli któraś ze stron będzie czuła się z jakiegokolwiek powodu niekomfortowo, to wracamy do swojego życia w Polsce i że nie wiążemy wyjazdu z próbą zostawania tam na stałe. Przed wyjazdem bałam się, że utracę stabilność psychiczną i zdrowotną, którą wypracowałam w Polsce. Jestem chora na chorobę przewlekłą, która wiąże się z częstym odczuwaniem bólu i ograniczeniami w funkcjonowaniu, w tym także w moim życiu zawodowym. W Polsce moje życie zawodowe było ustabilizowane, miałam pracę, którą lubiłam i która odpowiadała moim warunkom fizycznym, a stan zdrowia miałam pod kontrolą (liczne badania i wizyty u lekarzy). Od kilku miesięcy przebywamy za granicą, mąż pracuje, ja niestety musiałam zrezygnować z pracy fizycznej, której podjęłam się zaraz po przylocie, ponieważ nie jestem w stanie pogodzić jej z moją chorobą. W międzyczasie szukam innej pracy, bardziej dogodnej dla mnie, jednak szanse na znalezienie jej nie są duże. Finansowo jest nam bardzo ciężko, nasz standard życia znacznie się pogorszył. Nie czuję się tutaj szczęśliwa, boję się o swój stan zdrowia. Tęsknię za moim życiem w Polsce. Mój mąż natomiast czuł się tutaj całkiem dobrze, swobodnie, nie ma problemów adaptacyjnych. Po przyjeździe wyrażał chęć zostania na dłużej i przedstawiał pomysły ułożenia sobie tutaj życia. Jak można się domyślić, różnica w postrzeganiu całego wyjazdu, jego zasadności, poczucia osobistego komfortu jest między nami znacząca i przyczynia się ona do częstych kłótni... Żadne z nas nie rozumie potrzeb drugiego, kłótnie kończą obwinianiem się, uczuciem żalu i rozczarowania. Próbowaliśmy wypracować kompromis, żeby żadne nie czuło się poszkodowane, jednak jest to bardzo trudne. Na ten moment podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski za miesiąc-dwa, jednak czuję, że mąż jest z tego powodu niezadowolony, bardzo rezygnuje z siebie. Mimo że powtarza, że chce mojego szczęścia, odnoszę wrażenie, że jego słowa i mowa ciała są ze sobą kompletnie niespójne. Stał się bardzo chłodny, obrażony, często mi wypomina różne rzeczy z przeszłości, co bym nie zrobiła i nie powiedziała jest nie tak, przy czym przed wyjazdem był na ogół czuły i kochający. Kłótnie bywają bardzo wybuchowe, ja podnoszę głos, mąż także, na dodatek używa obraźliwych wobec mnie słów. Czuję się winna i czuję się ciężarem, mam poczucie, że mąż pokładał we mnie i moim zdrowiu bardzo duże nadzieje, a okazało się, że nie przystaję do tego wyobrażenia. Często sugeruje mi, że wszystko co złe jest moją winą, że to ja prowokuję kłótnie, że zmarnowałam nasze oszczędności (zgadzając się na wyjazd). Każda próba rozmowy jest w tej chwili odbierana przez niego jako atak. Temat mojej choroby jest równolegle toczącym się problemem. Nie czuję dużego wsparcia ze strony męża, mimo że starałam się edukować go w tym zakresie, mówiłam z czym wiąże się choroba i jakie są moje możliwości. Mąż ma zrywy, w których zważa na moją chorobę, obiecuje poprawę, po czym o wszystkim zapomina. Nie rozumie, jak ciężko jest mi dotrzymać mu kroku... Staram się bardzo, w Polsce rzadko kiedy "nawalam", jestem zorganizowana, pracuję, pomimo choroby. Jest także kolejna sprawa. Moja choroba uszkadza płodność. Z badań, które poczyniłam do tej pory wynika, że nie jest najlepiej (kilku lekarzy informowało mnie, że niedługo z powodu niskiej rezerwy jajnikowej będę kwalifikowała się do in vitro). Mąż od początku naszego związku deklarował chęć posiadania dziecka. Przed wyjazdem komunikowałam, że chciałabym zacząć się w końcu starać i że odkładanie tego w czasie może przyczynić się do zmniejszenia szans (co prawda, póki starań nie zaczniemy nie będziemy wiedzieć jak to faktycznie wygląda). Widzę tutaj znaczną rozbieżność, bo mąż z jednej strony komunikuje chęć starania się, a z drugiej robi wszystko by to opóźnić. Ja powoli zaczęłam godzić się z tym, że może nigdy nie uda nam się mieć dziecka, że najważniejsze jest nasze małżeństwo i wyjście na prostą, a dopiero potem powiększanie rodziny. Nie sprowadzimy na świat dziecka w małżeństwie w kryzysie. Podsumowując, oboje czujemy się bardzo pogubieni, nie rozumiemy siebie nawzajem. Mąż jest bardzo sceptyczny co do podjęcia terapii małżeńskiej. Ja coraz bardziej osuwam się w otchłań szaleństwa, mam depresję, myśli samobójcze, czuję się winna, nic nie warta, nic nie sprawia mi radości. Staram się jakoś funkcjonować na co dzień, ubrać się, minimum potrzebne do egzystencji, staram się coś ugotować dla nas dwojga. Wcześniej wspominałam mężowi o swoich problemach psychicznych. Przed wyjazdem już nie było ze mną najlepiej, w związku z tym że nie chciałam wyjeżdzać... zaczęłam mieć myśli samobójcze, o których w pewnym momencie poinformowałam męża i on uznał, że to manipulacja i wyśmiał mnie. Myśli te towarzyszą mi do teraz. Wiem, że muszę wrócić, żeby wejść na leki, wrócić na terapię, wrócić do swojego życia i względnej stabilności, dla siebie i dla męża, bo bardzo go kocham... Chciałabym żeby był szczęśliwy... Po ostatniej kłótni emocje tak bardzo we mnie narosły, że gdy męża nie było w domu chciałam popełnić samobójstwo, powiesić się na pasku od spodni, jednak w ostatnim momencie zrezygnowałam. Nie wiem czy poza depresją mam jeszcze jakieś inne zaburzenia psychiczne, bardzo możliwe, że mam mieszane zaburzenia osobowości, być może jestem osobowością zależną... Czuję jakby moje życie w tej chwili było jednym wielkim chaosem, koszmarem... Zależy mi bardzo na ratowaniu mojego małżeństwa, ale muszę ratować też siebie...

Wróć do „Przedstaw się. Opisz swoją nerwicę!”